Maja (krakowianka, pracuje w salonie optycznym, dobiera ludziom oprawki; 36 lat, mama siedmioletniej Kai): – Przytulałam się do męża, głaskał mnie po głowie. Rozmawialiśmy. Dużo emocji, trudne sprawy. Ręce miał spocone. Przesuwał dłonią po mojej głowie, od czoła do karku, zakładał włosy za ucho. I nagle przestał.
Pomyślałam, że coś się stało, coś ważnego. Popatrzyłam na niego, a on na swoją rękę. Przykleiły się do niej, bo przecież była mokra, moje włosy. Zostały mu w dłoni. Patrzył na mnie bezradnie, nie wiedział, co powiedzieć. On potrzebował pocieszenia, ja też. Wybiegłam z domu, chyba nawet w kapciach. Godzinę chodziłam po mieście, ciągle powtarzając: „To już, to już, to już”. A jeszcze wczoraj była taka siła, taka moc! Że dam radę, wyjdę na prostą, na raka przecież nie zawsze się umiera. Teraz tylko strach i bezsilność, poddałam się. Bo jak tracisz włosy, to przestajesz być jak inni, zwłaszcza jak inne kobiety.
Nie ma nic ważniejszego w chorobie nowotworowej niż włosy? Zdrowie jest ważniejsze. Jednak żeby zdrowieć, trzeba mieć do tego siłę. A tę dają też drobiazgi. Jeden do drugiego, pozbierany przypadkowo albo świadomie, od ludzi bliskich i obcych.
Dobrze wiedziała o tym Magda Prokopowicz – drobiazgi potrafią ludzi wyciągać z choroby. Magda powiedziała Polsce, że człowiek z rakiem to taki sam człowiek jak ten bez niego. Godność ma tę samą. Powinien się sobie podobać. Że jak kobieta traci włosy po chemii, to trzeba jej te włosy oddać. Traci piersi, trzeba ją obdarować biustem.
Magda zmarła w 2012 r. Fundacja, którą założyła, wypuszcza nowe pomysły, koordynuje projekty i projekciki. Ludzie w fundacji są uparci, bo rak też jest uparty.
Do akcji „Daj włos!” przyłączyło się kilkaset salonów fryzjerskich w całej Polsce. W Krakowie ponad 20.
W jednych informują: jest akcja, szczytny cel, dla ciebie to tylko włosy, dla innych aż 25 cm szczęścia. Wiszą tam plakaty z fundacji, ulotkę można zabrać. Fryzjerki opowiadają, namawiają, ale subtelnie. W innych powiedzą, jak ktoś zapyta. Nic na siłę. Nie można tak przecież ludzi naciskać. Niby włos, a jednak rzecz prywatna, intymna. Człowiek przecież jest ich jedynym właścicielem.
A u Barbary Palenik-Bernady (prowadzi pracownię fryzjerską Atelier Bernady) obcinanie włosów dla fundacji (dla kobiet po chemii, to ważne, żeby przypominać) jest zawsze wydarzeniem, świętem. Kobietę, która przychodzi oddać włosy (skrócić), traktują jak królową. Ona mogła przecież iść gdzie indziej, tam włosy obciąć, a potem wziąć je do domu, sprzedać. Za duże pieniądze.
Więc u Barbary, Basi, klientki są królowymi. Robi im się zdjęcia (przed, w trakcie, po), rozpieszcza, w kółko dziękuje.
Basia wie, o co walczy, o co tak bardzo się stara.
więcej przeczytasz tutaj:
Zdjęcia, tekst – wyborcza.pl
Dodaj komentarz